Forum Klub Wesołego Farmera Strona Główna Klub Wesołego Farmera
Nikt nie jest samotny mając gumową kaczuszkę...
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy    GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Farmerzy i ich fantazyjne światy.

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Klub Wesołego Farmera Strona Główna -> Our Art
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
abarai-senpai
Administrator



Dołączył: 17 Mar 2007
Posty: 127
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/6
Skąd: Chorzów

PostWysłany: Nie 13:16, 18 Mar 2007    Temat postu: Farmerzy i ich fantazyjne światy.

"...Przez jakieś pół godziny Tom i babcia Wery, opowiadali mi o szamanach. Głównie mówili o tym, czym się owi szamani zajmują. Dowiedziałam się, że szaman widzi duchy, na to akurat wpadłam sama, że potrafi się z nimi łączyć, robiąc tak zwaną „Formę ducha”. Więcej rzeczy nie pamiętam, żałuje, że zapomniałam. Początek był okropnie nudny, ale potem zaczęło być bardzo interesująco. Zaczęłam zadawać coraz więcej pytań.
-A ty mi nic o tym nie mówiłaś.- Czuję się urażona. Nikt mi nic nigdy nie mówi.
-A uwierzyłabyś mi?- No tak. A kto by jej uwierzył.
-Punkt dla ciebie. – Życie jest okrutne. Odwróciłam się w stronę Toma.- A więc kiedy zaczynam trening?- Cassiopeia, już jestem pewna, że jest duchem, prychnęła na moje pytanie. Spojrzałam na nią krzywo.
-Myślę, że jutro potrenujemy cię fizycznie i postaramy się rozwijać twoje furyouku. -Wujek, Werki uśmiechnął się ciepło.- A za tydzień zabiorę cię na wycieczkę.
Odwzajemniłam uśmiech. Musze przyznać, że wujek Weroniki jest całkiem przystojny.
-Wycieczkę? – Pytanie wyszło z ust chłopaka, który wcześniej mówił o szalikach.
-Tak, zwiedzimy główne miejsca szamanistyczne w Europie. Wy już na takiej byliście.-Tutaj zwrócił się do Weroniki i do Patryka, swojego syna.- O ile mi obiecasz, że nie uderzysz jednego z najsławniejszych przywódców Europy w plecy.- Tym razem zwrócił się do mnie. Odwrócił się w stronę Werki i zrobił dziwną minę. Po chwili Tom roześmiał się.
-Ej! Skąd miałam wiedzieć, że to był Napoleon Bonaparte!?- Siostrzenica Toma, i zarazem moja najlepsza przyjaciółka wyrzuciła z siebie te słowa jak karabin maszynowy.
-A przy odrobinie szczęścia znajdziesz na czas Ducha Stróża.-Powiedziała starsza kobieta.
-Na czas?- Spojrzałam uważnie na Toma.
-Na Turniej Szamanów.- Odpowiedział.
-CO?!- Krzyk Weroniki
Wszyscy spojrzeli na nią ze zdziwieniem.
-O, co ci chodzi?- Przepraszam bardzo. Ale, o co jej chodzi.- Jaki turniej?
-Nie możecie jej posyłać na Turniej Szamanów! Ona sobie nie poradzi! Coś jej się stanie!- A ja zawsze myślałam, że moja przyjaciółka jest zrównoważona.
-Uspokój się, Weronika. Turniej nie zaczyna się jutro, mamy jeszcze czas na trening.- Babcia Wery, nie była zbyt usatysfakcjonowana niechęcią wnuczki, do całej sytuacji. - Poza tym to ja tu jestem najstarszą szamanką. Daj mi osądzić jej furyouku.
-Oni ją zmiażdżą.- Miło, że przyjaciele we mnie wierzą.
-Ej, umiem się bronić!- Tylko nieokrzesany idiota podszedłby do mnie bez kija, kiedy jestem bardzo zdenerwowana.- Trenuję karate.
Wera spojrzała na mnie sceptycznie
-Myślę, że zwykłe karate nie wystarczy, aby zostać Królową Szamanów. – To nie jest takie zwykłe karate. Dwa razy obroniłam wicemistrzostwo Polski w walkach wręcz. Ale, o co chodzi z tą królową.
-Królową?- Jestem ciekawa, o co w tym chodzi. Bo tłumaczyli mi, kto to jest szaman, i czym się zajmuje, ale o turnieju nie mówili mi zbyt wiele.
-Ja ci wytłumaczę!- Patryk przeskoczył przez stół i zaczął chaotycznie opowiadać o całym Turnieju Szamanów. Weronika w tym samym czasie wlokła się po schodach, licząc na siłę mojej intuicji, dedukuje, ze szła do swojego pokoju.
-Na mnie chyba też już czas. - Mama Wery wskazała mi mój tymczasowy pokój. Odświeżyłam się, i położyłam do łóżka. Nie potrafiłam zasnąć. Z resztą, po co sen, kiedy w głowie jest mętlik? Postanowiłam sobie wszystko poukładać.
- Turniej szamanów. Wycieczka po Europie. Znalezienie odpowiedniego ducha stróża. I najważniejszy plan na przyszłość, znaleźć godnego kandydata na chłopaka. – To ostatnie, no cóż, jak marzenie każdej nastolatki, nie chciało się spełnić. Wszyscy mówili, że jestem ponura, że zbyt lubuję się w czerni. Taki mam gust. Przepraszam.
- Dona? Śpisz? – Do „mojego” pokoju wszedł Patryk. W ręce trzymał trzy listki.
- Nie. Skoro siedzę, na łóżku i gadam sama do siebie, to raczej nie śpię. – Posłałam mu lekki uśmiech, który w wszechobecnym półcieniu, był ledwo zauważalny.
- Chcę Ci coś pokazać. – Wyciągnął rękę z liśćmi, przed siebie. Jego twarz wyrażała skupienie. Po chwili zobaczyłam trzy małe hmm… duszki, w ich brzuszkach lewitowały listki, które przyniósł Patryk.

..."

Fragment jednego z fanfic'u mojego i mojej przyjaciółki. Ten fragment należy akurat do mnie...
Emm..Poproszę o jakiś komenatrz co do tego ^^


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Voozie
Moderator



Dołączył: 17 Mar 2007
Posty: 61
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/6

PostWysłany: Nie 15:21, 18 Mar 2007    Temat postu:

Woah, niezłe. Interesujące, rzekł bym. Teraz ja.

Czyż to nie piękne? Młody Krasnolud siedzący ze swoim psem w lesie przed ogniskiem, w którym wesołe płomienie oświetlają mrok.
Jednak nie wszystko jest takie cukierkowe jakie może się wydawac, po pierwsze, dookoła już gromadzą się zaciekawione światłem ognia wilki, które nie są zbyt zadowolone, kiedy ktoś narusza ich odwiecznie nietykalne terytorium. A po drugie, nie znacie początku tej całej historii. Cofnijmy się więc do ranka tego samego dnia...


Gregoric, jak zawsze rano, został obudzony przez swoją matkę, która właśnie podawała mu śniadanie do łóżka. Pozdrowiła go uśmiechem, i tanecznym krokiem opuściła jego pokój, zapewne po to, by posprzątac mieszkanie. Jednak zaraz wróciła i pośpiesznie oznajmiła
- Greguś, jak zjesz śniadanie, udaj się do ogrodu. Tata ma dla Ciebie niespodziankę! - puściła do niego oczko, i znów opuściła pokój. Gregor, nie był tym zbytnio zaskoczony lub przejęty, przecież codziennie dostawał nawet po kilka prezentów. Jego rodzina była bardzo zamożna, dzięki jego ojcu, który kiedyś, pracując na kopalni, znalazł duże pokłady złota. Jego pracodawcy sowicie go wynagrodzili. Na tyle, by nikt z jego rodziny nie musiał pracowac do końca życia. Greg wstał z łóżka, z którego zsunęła sie kołdra i spadła na ziemię. Nawet nie zwrócił na to uwagi. Ktoś to przeciez posprząta. Wziął swoje śniadanie, które aż raziło w oczy, sposobem swojego wykonania. Wszystko było symetrycznie poukładane, w jakies misterne wzorki. Piękne po prostu. Jednak on nie potrafił tego docenic. Rzucił to wszystko na podłogę, ktora lśniła czystością. Gregor zagwizdał cicho, a już po chwili, przybiegł do niego Cathi. Cathi, był małym psem, o jaskrawo-białej sierści. Gdyby ktoś go nie znał, mógłby uznac, że to mały obłoczek, który dzięki nieznanym siłom sunie po ziemi. Cathi zjadł wszystko z ziemi, zamerdał ogonem i zaczął tulic się do Gregorica. Pies ten, był jedyną osobą, do której nie czuł on wrogości. Wręcz na odwrót, dażył go sympatią. Nikt nie wie, dlaczego Greg jest taki zły. Nikomu nie chciał tego powiedziec, więc wszyscy uznali to za temperament młodości, i uznają, że przejdzie mu to z wiekiem. Jednak prawdziwy powód kryje się głębiej, dużo głębiej. Gregor często ma sny, w których odwiedzają go demony, i przekonują go, że jest wybrańcem, i został stworzony, by siac na ziemi chaos i zniszczenie. I on w to uwierzył. Całym sercem, a nawet spodobała mu się taka przyszłośc... Wrócmy jednak do Cathiego. Gdy zaspokoił on już swoją potrzebe bycia zauważonym i wygłaskanym, pobiegł w znanym tylko jemu kierunku i celu. Gregoric. Podszedł do swojej szafy z ubraniami, leniwym ruchem otworzył jej wielkie, drewniane drzwi, i zaczął przebierac w ubraniach. A było ich tam mnóstwo. Od zwykłych skórzanych spodni, do bawełnianych, tak lekkich i ciepłych, że można było w nich chodzic po największych zamieciach, a czuło się, jakby było się nago. Jednak nie miał nastroju na jakieś wyszukane ubrania, wziął zwykłe spodnie, jednak dobrze, na miarę uszyte. Do tego założył wełnianą koszulkę z wyszytym z tyłu jego imieniem. Lubił ją, jednak w taki sposób, w jaki doszczętnie zły człowiek lubi rzeczy do których jest przyzwyczajony. Założył też skórzane sandały, które lezały idealnie, i były bardzo wygodne. Po ubraniu się, wyszedł z pokoju, blask czystości ścian i posadzek aż go oślepił. Jego matka naprawde była pedantką. Wszędzie chodziła z ściereczką do kurzu. Gdy oczy Gregora przyzwyczaiły się do tego lśnienia, poszedł dalej, korytarzem w prawo, który prowadził do wyjścia z posiadłości. Minął po drodze 3 łazienki, 5 sypialni, i przedpokój, w którym możnaby urządzac turnieje rycerskie. Spojrzał na wszystkie kryształowe żyrandole, które świeciły lekkim, mrocznym światłem. Nie było jednak ono dośc mocne, by dokładnie oświetlic całe to pomieszczenie. Więc rogi były całkowicie zaciemnione, a przy ścianach panował półmrok.
Greg tupnął nogą z całej siły, a wszystkie te żyrandole zatrzęsły się. Gregor uśmiechnął sięszyderczo, i popchnął szklane drzwi, które prowadziły na zewnątrz. Ileż to razy już je zbił, tłumacząc się potem, że to nie on, lub, że niechcący. Sprawiało mu to cholerną radoche. Kiedy był już na podwórzu, zauważył sterte śmieci, kilka komórek ojca, w których trzymał rzeczy, tylko jemu znanego pochodzenia. Greg nigdy się nimi nie interesował, jednak był pewny, że gdyby chciał, tata wszystkie by mu je dał. Zaraz koło nich, siedział właśnie jego ojciec na jakimś pniaku, ostrzył piekny, bojowy topór, wysadzany opalami i ametystami, błyszczał wszystkimi kolorami tęczy, a jego ostrze było tytanowe. I wyglądało na magiczne.
- Ojcze, co to za niespodzianka, o której mówiła mama? - zapytał grobowym tonem Greg, ciągle przyglądając się toporowi.
- To właśnie ona! Ten topór ma 160 lat, i należał do twojego dziadka. Stoczył nim jego ostatnią bitwę, na tym wzgórzu niedaleko. Ach, co to była za bitwa! Hordy goblinów przeciwko ciężkozbrojnej grupce krasnoludów - rozmarzył się ojciec. - Ale nie czas teraz na wspominki. Byłem dzisiaj w muzeum, i dowiedziałem się, że jeżeli chcę mogę go wziąsc, bo w końcu to własnośc rodziny Berratusów! Haha! Czemu miałbym nie chciec? Hehe. Więc, jeszcze kilka lat, i ten piękny topór będzie nalezal do Ciebie!
- Ale czemu dopiero za kilka lat? - zapytał Greg, który był z natury niecierpliwy, i chciał zapewne wziąśc już topór do rąk i isc go na kimś lub czymś wypróbowac.
- Ach, no bo jesteś jeszcze za młody, w twoim wieku nie można jeszcze posiadac broni, to nielegalne! - odpowiedział ojciec, który ciągle ostrzył topór, chociaż widac było, że mógł jednym cięciem powalic drzewo. W tym czasie, Gregor dostał wizji. Ucieszył się, bo wiedział, że zapewne demony powiedzą mu, jak ma przekonac ojca, by dał mu JUŻ ten topór.
- Ach.... Drogi Gregoricu, jak widzisz, twoi źli rodzice, stawiają ci opór. A to niedobrze, nie pozwalają ci się rozwijac, i szkolic w zabijaniu. Jednak ty dasz sobie radę, prawda? - Greg słyszał tylko głos, jednak nie widział tym razem demona, do którego ten nalezał. - Dzisiaj jest dzień twojej próby. Musisz pozbyc się tych, którzy cię uciskają! Tak, tak! Musisz to zrobic DZISIAJ, inaczej twoja szansa przepadnie. Musisz dzisiaj, do północy, zabic swoich rodziców, inaczej wybrańcem zostanie ktoś inny, i twój kontakt z nami zostanie przerwany! Dzisiaj, albo nigdy! Wybór należy do ciebie... - w tym momencie głos się urwał, i Gregor znów miał pełny kontakt z rzeczywistością.
- Słuchasz mnie wogóle? Wyglądasz jakbyś myślami był nieobecny - zagadnął ojciec
-Och nie tato, słuchałem, słuchałem. Wybacz, ale muszę już iśc. - Gregowi zrobiło się niedobrze, więc pobiegł pędem do najbliższej łazienki, i tam opróżnił swój żołądek. Natychmiast wpadła tam zmartwiona matka.
- Och, Greguś, co ci jest? Wszystko w porządku? - zapytała zmartwiona
- Tak, tak, nie martw się, to tylko pewnie grypa żołądkowa. - Greg pocisnąl mamie wymyśloną na poczekaniu bajeczkę
- No dobrze, idź, połóż się do łóżka, i odpoczywaj, a ja zaparzę ci ziółka. - zaprowadziła Grega do jego pokoju, położyła na łóżku, przykryla pościelą, i szybkim krokiem poszła w kierunku kuchni...
Greg zaczął obmyślac plan, cichego i bezśladowego morderstwa. Kiedy tak myślał, matka wpadła do jego pokoju, postawiła szlankę na jego szafce nocnej, pocałowała w policzek, i poszła poinformowac ojca o całym zajściu.
W tym czasie Greg wiedział już co zrobi. W nocy, gdy wszyscy będą słodko spali, weźmie swój sztylet, który dał mu jeden z kolegów i poderżnie im gardła. Tak, to był wspaniały plan. Przynajmniej jego zdaniem. Chwilę później, spał już, jednak dzisiaj, wyjątkowo, nic mu się nie śniło. Zawsze miał wizje, jednak dzisaj nie. Cisza i spokój.
Kiedy otworzył oczy była około 23:00. Greg tego nie wiedział, ale widział, że jest już ciemno, a w domu cisza, jak makiem zasiał. Lekko się przestraszył, że już po północy, ale przecież dzwony pobliskiego kościoła jeszcze nie biły, a zapewne wiedziałby o tym, bo zawsze budziło go już pierwsze udzerzenie. Spojrzał na szafkę, która stała obok jego łóżka, pocichutku otworzył szufladę, w której trzymał swoje małe, ale ważne dla niego rzeczy, i do której nikt, nigdy mu nie zaglądał. Wyjął swój scyzoryk, który miał ostrze chowane w rączce z czarnego drewna. Teraz akurat nie było schowane, więc księżyc mógł sie spokojnie odbic złowieszczym światłem, jak to zwykle bywa w takich historiach.
Wstał po cichu z łóżka, i dopiero teraz zauważył, że spał koło Cathiego. Jednak ten nie obudził sie, więc Greg nadal miał spokój. Wyszedł z pokoju, i rozejrzał się w obie strony, z prawej biło lekkie światło, dochodzące od drzwi, było jednak prawie niezauważalne. Z lewej panował całkowity mrok. Udał się właśnie tam, wprost do sypialni rodziców. Ojciec spał jak zawsze, z głową wraz z poduszką na ziemi, a nogi na łóżku, zawsze wydawało się, że zaraz spadnie, jednak nigdy tak nie było. Mama spała w normalnej pozycji na plecach, ze skrzyżowanymi nogami i rękami za głową. Wpierw podszedł do niej, ostrze zaczęło mu ciążyc w dłoni. Poczuł bardzo mocny strach, jednak ciągle pragnął to zrobic. Przyłożył nóż do krtani matki. Ciagle się wachał. Jednak znowu usłyszał ten głos, ktory krzyczał:
- Zrób to! Zrób to! - Greg nabrał dzięki temu pewności siebie. Przyłozył sztylet mocniej i raz, a porządnie pociągnął do siebie,z rozcięcia na szyi matki, zaczęła się sączyc krew i ściekac na pościel. Zaczęła się tworzyc dośc duża plama. Greg poczuł mieszanine różnych uczuc, jednak góre w nich brała satysfakcja. Pewnym już krokiem podszedł do ojca, i samą końcówką ostrza, rozciął mu krtań. Z tej rany, lało się już mniej krwi i nie tworzyła się aż tak wielka plama. Greg schował ostrze w rączce, a całośc włożył do kieszeni spodni. Podszedł do szafy rodziców, którą z trudem otworzył, bo była naprawde wielka. Większośc jej zawartości, były to ubrania o wiele na niego za duże. Ale znalazł czarną szatę, która miała kaptur, i wydała mu się jakaś, taka... złowroga. Założył ją na ubranie, które miał na sobie, i ponowil poszukiwanie ciekawych rzeczy. Znalazł jeszcze bardzo wytrzymałe skurzane buty, i, najważniejsze, piękny miecz, ze srebrną klingą, u dorosłego krasnoluda zajmowałby on tylko jedną rękę, jednak Gregor musiał go trzymac w dwóch. Znalazł jeszcze na niego pochwę, którą przyczepił do pleców, i powoli, ostrożnie wsunął w nią miecz. Jego ciężar troche go przytłaczał, jednak był w stanie normalnie chodzic, a może nawet biec. Greg uznał, że więcej już mu nie potrzeba, i poradzi sobie z tym co ma. Odwrócił się, i skierował w stronę wyjścia, nawet nie zamykając drzwi szafy. Jednak przed przekroczeniem progu, coś go zatrzymało. Na palcu jego ojca, coś błysnęło, zaciekawiony, podszedł bliżej, kucnął nad ciałem, i przyjrzał się. Był to sygnet, srebrny, bez żadnych klejnotów, jednak na jego powierzchni, tańczyło mnóstwo iskierek. Gregorowi spodobał się on, więc ściągnął go z dłoni ojca, założył na swój palec i wyszedł z pokoju. Z szyderczym uśmiechem na ustach.



Rozdział 1 - Las

Gregoric wyszedł przed dom, i dopiero teraz zrozumiał, jak bezradny jest wobec sił natury. Noc była ciemna i zimna, a on nie miał odpowiedniego sprzętu, by rozbic obóz. Na szczęście potrafił sam rozpalic ognisko. W tym czasie w jego głowie znów pojawił się głos:
- Achhhh, jednak jesteś nam posłuszny. Doooooobrze. Narazie nie mamy dla ciebie celów. Spróbuj sam przeżyc przez jakiś czas, a wtedy będziemy wiedzieli, że masz jakiekolwiek szanse. - głos zniknął, a Greg znów został całkowicie sam. Kiedy tak myślał, gdzie sie teraz udac, coś zaczęło się tulic do jego nóg. Z lekką obawą spojrzał w dół, i jaka ulga ogarnęła jego serce! Był to Cathi! Więc nie będzie jednak całkowicie sam. Ta myśl napełniła radością jego serce. Postanowił, że pójdzie poszukac schronienia w lesie. Przecież tam zawsze można coś upolowac, lub znaleźc coś do jedzenia. Ruszył więc na zachód, gdzie znajdował się ów las. Po drodze nie spotkał nic ciekawego, oprócz zajęcy, które szczuł Cathim, jednak ten był za mały, i zbyt wolno biegał, by jakiegoś dogonic. Przejdźmy jednak do lasu. Był on potężny, i jego skraj wydawał się bramą, za ktorą kończy się bezpieczeństwo, dobro i światło. Tak, to miejsce było w sam raz. Gdy przestąpił próg lasu, jego serce ogarnęła dziwna panika, jednak już po chwili, zdołał się uspokoic. Rozejrzał się dookoła, i zauważył, że wszystkie drzewa były zniszczone, i jakies takie, smutne i posępne. Postanowił sprawdzic, jak dobrze naostrzona jest jego broń. Wyciągnął miecz z pochwy, i prostym ruchem, wykonał pchnięcie w kierunku drzewa. Ostrze wbiło się jak w masło. Gregor uśmiechnał się, i schował miecz spowrotem. Teraz myślał o poszukaniu jakiegoś schronienia na nocleg. POszedł więc prosto przed siebie, liście cicho usuwały się pod naciskiem jego stóp, co jakiś czas słychac było jakieś bliżej niezindentyfikowane zwierzęta leśne. Ciągle przedzierał się przez gąszcz chaszczy, ale nie potrafił znaleśc żadnej nory lub jaskini. Wreszcie, zauwałył przed sobą około dwumetrowe wzniesienie. Wszedł na nie, by lepiej sie rozejrzec, jednak ze wszystkich stron zasłaniały mu drzewa, i nic nie zauważył. Kiedy chciał zejśc z wzniesnienia, mokra ziemia osunęła się spod jego stóp, i Gregor spadł na ziemię, w najbardziej nieoczekiwanym momeńcie. Uderzył mocno plecami o jakiś konar, więc automatycznie obrócił się na brzuch, i skulił, by zaczerpnąc, jakże życiodajnego, teraz powietrza. Kiedy już powoli wrócił mu oddech, powoli, z trudem i bólem wstał, nie potrafił się jednak do końca wyprostowac, ale otworzył oczy, i zauważył, że po tej stronie pagórka, jest mała jaskinia. Wyżłobienie w ziemi byłoby za małe dla człowieka, ale dla młodego krasnoluda było w sam raz, Greg ucieszył się ogromnie na ten widok, jednak, zaraz spowrotem poczuł bół, efekt upadku. Porozglądał się po okolicy, i znalazł wiązkę chrustu, jakis stary pniak, i troche jagód. Postawił pniak przed swoim nowym noclegowiskiem, zdjął pochwę z mieczem, i wsadził miecz do jaskini, na jakąś półkę skalną. Położych chrust na ziemi, i powoli, niezdarnie zaczął uderzac dwoma kamieniami o siebie. Cathi, siedział, i przeglądał mu się z przechyloną lekko na lewą stronę głową. Wreszcie jedna iskra zapaliła wiązkę patyków, i wesoły płomień uderzył mocno w górę.
Greg ucieszył sie na ten widok, usiadł na pniaku, i rozluźnił się po dniu pełnym wrażeń, Cathi położył się obok niego, i zaraz zasnął. Greg też już powoli zasypiał, jednak nieprzyjazne otoczenie, nie dawało mu spokojnie spocząc w objęciach Morfeusza. I miał rację. Gdyby zasnął, nie patrząc na okoliczności, prawdopodobnie już nigdy by się nie obudził. Jednak tak się nie stało. Widocznie jakies siły wyższe ciągle nad nim czuwały. Gdy lekko otworzyl jedno oko, dojrzał w krzakach przed nim, jarzące się żółtym blaskiem, ślepia. Gdy przyglądał im sie chwilę, zauwazył też błysk, który pojawił się troszkę niżej. Najwyraźniej był to kieł jakiegoś zwierzęcia. Gregoric rzucił sie do tyłu w kierunku jaskini, by móc bronic się mieczem który tam został. Gdy biegł, usłyszał jak to coś wyskakuje z krzaków i biegnie w jego kierunku. Nie obejrzał się nawet, bo wiedział, że to by nic nie dało. Zdołał dobiec do jaskini, jednak jego pościg był tuż za nim, odwrócił się i oparł plecami o ścianę. Zobaczył, że był to TYLKO wilk. Jednak był troszke większy niż normalne wilki. I piana toczyła mu się z pyska. Wiedział, że nie zdąży dobyc miecza, a co dopiero wyjąc go z pochwy i zadac coś. W tej samej chwili, Greg zauważył, że coś małego i białego zakrada się do wilka od tyłu. Cathi! Greg zaczął przecząco kiwac głową, bo bał się o niego. Przeciez tak mały pies, nie miał szans z wielkim wilkiem. Jednak piesiur nie zważał na polecenia swojego pana, i ugryzł wilka z całkej siły w... ekhem, tyłek. Wilk podskoczył z bólu i zaskoczenia, zaczął skowyczec i rzucac się na wszystkie strony. Greg wiele nie myśląc zgarnął miecz, zrzucił pochwę, zamachnął się, i uderzył w wilka, modląc się, by nie uszkodzic Cathiego. Ostrze dosięgło wilka, raniąc go w bok i łapę, to jednak starczyło, by wilk padł martwy. Cathi zadowolony ze swojej roboty. Wypuścił go z uścisku, i podbiegł do Gregora merdając ogonem. Ten kucnął, i z ulgą pogłaskał psiaka. Jednak zauważył, że ten lekko kuleje na przednią prawą łapę, i ma ją lekko rozciętą. Widocznie musiał sobie ją uszkodzic kiedy wilk się szamotał. Postanowił to zabandażowac. Wziął duży liśc jakiegoś drzewa, i zawiązał go jakąś linką wokół łapy Cathiego. Ten kulał troche mniej, ale i tak widac było, że każdy ruch sprawia mu ból. Greg kazał mu zostac w jaskini, a sam poszedł na poszukiwanie jakiegoś pożywienia. Pomyślał, że znajdzie jakieś owoce, i upoluje jakiegoś zająca, albo może nawet dzika. Zadeptał ognisko, i poszedł dalej na północ. Przeszukiwał każde krzaki w poszukiwaniu jagód lub jeżyn. Pare metrów dalej, znalazł nawet drzewo, na którym rosły jabłka. Nazbierał ich trochę i poszedł dalej. Ciągle słyszal jakies dzwięki, ale nie wiedział co to może byc.
Kiedy przeszukiwał jedne z krzaków, znalazł legowisko dzika. Było puste, jednak widac było, ze jest zamieszkane. Wyrzucił jabłka na ziemie, i dobył miecza, czekając na dzika. Lecz tego nie było ciągle widac, ani nawet słychac. Greg zjadł kilka jabłek w oczekiwaniu na niego. I nagle coś zaczęło się ruszac w krzakach naprzeciwko niego. Domyślił się, że to właśnie ten dzik, powolnym i cichym krokiem, zbliżył się do chaszczy, i szybkimi ruchami zaczął je przecinac mieczem. Wreszcie, gdy krzaki juz przestały istniec, zauważyl, że to nie dzik, a zwykłe zając, pomyślał, że to zawsze coś, i wziął go ze sobą. Zebrał resztę jabłek, i udał się spowrotem w kierunku obozowiska. Po drodze nie natknął się na nic ciekawego. Może oprócz tego, że parę razy prawie połamałby se nogi w jakichś dziurach. Co chwila wiec zbierał jabłka z ziemi. Kiedy dochodził już do obozowiska, zauważył w nim jakiś ruch. Był to człowiek, w wieku może 16, 17 lat. Więc w przeliczeniu na lata krasnoludzkie, był jego rówieśnikiem. Położył zająca i jabłka po cichu na ziemi. I wyciągnął swój miecz. Zauważył, że zaczyna go używac coraz częściej. Spodobało mu się to. Kucnął przy ziemi, i zaczał się skradac w kierunku nory, do w której stał właśnie człowiek. Podszedł do jaskini, wyprostował się, i trzymając miecz przed sobą, powiedział:
- Hej ty! Zostaw tego psa! Mów kim jesteś, lub giń w mało honorowy sposób!
Chłopak podskoczył jak oparzony, i obrócił się w kierunku Grega.
- Ej spokojnie! Nic mu nie zrobiłem! Zabandażowałem mu tylko łapę! - przestraszony człowiek troche się jąkał. Greg spojrzał na Cathiego, który teraz siedzial koło nogi chłopca i merdał radośnie ogonkiem. Jego łapa była zawiązana bandażem, widac było, że ten ktoś się na tym znał.
- Ah, więc, ty tu w pokojowych zamiarach? Przepraszam, że Cię wystraszyłem. - powiedział Gregor, wieszając miecz na plecach.
- Ech, nie szkodzi, przyzwyczaiłem się. A ty co tu robisz? - zagadnął pokojowo chłopak - jestem Maverick. - podszedł do Grega i podał mu dłoń, a ty?
Człowiek był o głowę wyższy od krasnoluda, jednak nie robiło mu to różnicy.
- Jestem Gregoric, Gregoric Berratus. A jestem tu, w celach rekreacyjnych. Rodzice wysłali mnie tu, bym umiał sobie poradzic w trudnych warunkach. - chłopiec w tym momeńcie wytrzeszczył oczy ze zdziwienia. - Ohoho! To naprawde trudne warunki! Nie wiesz, że z tego lasu nie można wyjsc, i żyja tu naprawde dziwne rodzaje zwierzat, jeżeli oczywiscie mozna nazwac to zwierzetami! - powiedział Maverick i usiadl na ziemi.
- Czekaj chwilę! - krzyknął Greg i pobiegł w stronę, z której wcześniej wyszedł. Po chwili wyszedł z krzaków z jabłkami, i zającem w rękach. Położył je obok zgaszonego ogniska, i rozpalił je ponownie. A Maverick przygotował prowizoryczny rożen, wyciągnął swój scyzoryk zza pasa, obrał zająca ze skóry, i nabił na rożen. Greg, obrał jabłka ze skórki i poukładał w jaskini. Dał oczywiście jedno Cathiemu, który teraz leżał koło ogniska, grzejąc się w jego ciepełku, jedno Maverickowi, a jedno wziął sobie. Zając zaczął się ładnie piec, i znowu usiadł koło Grega.
- A jak ty się tutaj znalazłeś? I skąd wiesz o tych tajemniczych istotach, i o tym, że tego lasu nie można opuścic? - zagadnął Gregor, rozkoszując się słodkim smakiem jabłka.
-Ach, to długa historia... - powiedział troche smutno Maverick - Kiedyś przyszedłem do tego lasu na grzyby, kiedy przekroczyłem jego próg, poczulem dziwny strach. Zapewne wiesz o czym mówie - Maverick spojrzał porozumiewawczo na Grega - Ale nie wziąłem tego do serca. Szukałem grzybów, jednak nie mogłem ich znaleśc. Las zaczął mnie przytłaczac swoją wrogością, wiec postanowiłem wrócic do domu. Jednak kiedy dochodziłem do krańca lasu, zapominałem o swoim celu, i wracałem szukac grzybów. Jestem pewny, ze to jakas klątwa, bo próbowalem już wyjsc kilkaset razy na różne sposoby... Ale żaden nie skutkował. Ech, a co do istot, to niejedną sie spotkało, ale żadne nie są tak silne, na jakie wyglądają. - Maverick spojrzal na ścierwo wilka które leżało nieopodal jaskini. - widze, że jedno już spotkałeś, wilk ten jest wielki i cholernie groźny, jednak nie ugryzł by cię, nawet gdybyś wsadził bu gardło do pyska. One po prostu strasznie wyglądają. Najstraszniejsze ze wszystkich istot tutaj, to wilkołaki, są wielke, mają przekrwione oczy, i toczą pianę z pyska. Jednak są tak groźne, jak twój pies.- Maverick uśmiechnał się - jednak on jest całkiem milutki.
- Ale musi byc jakis sposób na wydostanie się z tego lasu! - przestraszony Greg był już załamany po tym co usłyszał.
- Ech, przykro mi, ale nie. Żyję tu od 6-ciu lat, i nie znalazłem jeszcze sposobu. - Maverick zwiesił głowę. W tej chwili Greg usłyszał w swojej głowie znów ten głos:
-Ach taaaaaaaaaaaak. Z lasu nie da sie WYJŚC, ale wyleciec na czyms... Kto wie...
I głos ucichł. Gregoric uśmiechnął się szyderczo.
- A czy są w tym lesie jakieś istoty latające? - zagadnął z nadzieją.
- A no są. Takie wielkie sępy, ale można sie nawet z nimi bawic. Nie są ani troszeczke groźne. - powiedział znużony Maverick.- A czemu pytasz?
- Ach, a próbowałeś, wyleciec z tego lasu? - zapytał Greg
- Jeszcze nie! To jest myśl! - rozentuzjazmował się Maverick. Ale zaraz posmutniał - Jednak, aby ich dosiąśc, trzeba złożyc im ofiarę z krwi.
- To nie problem, idziemy ich poszukac! - Greg wziął Cathiego na ręce, przełożył sobie zająca przez ramie, i ruszył wraz z Maverickiem na północ....



Rozdział 2 - Wyjście

- Hej, hej, zaraz! Przecież nie wiesz gdzie one się znajdują! - Maverick zatrzymał się w miejscu i wskazał palcem połódniowo-zachodni kierunek. - Musimy isc tam! Tam mają swoje legowisko! - Maverick wziął w rękę jakiś w miare prosty kij, i podpierał się na nim idąc.
Droga nie przebiegała zbyt miło, ciągle natykali się na jakieś węże, z którymi Maveric z łatwością sobie radził, lub dziury, które przeskakiwał, a Greg miał z nimi problemy. Kiedy tak szli, Gregorowi rzuciło się w oczy jedno z drzew. Było dużo wyższe niż inne, a na szczycie widac było jakieś gniazdo i ptaki.
- To tam! - Maverick wskazał palcem właśnie tamten kierunek.
- Co?!? Mamy się tam wspinac?!? - krzyknął Gregor.
- Nie, no co ty! - zaśmiał się Mave - Przecież mówiłem, że bedzie potrzebna ofiara z krwi. A ty mówiłeś, że wiesz co zrobic, więc? - zaciekawił się, podejrzewajac, że jego towarzysz kompletnie nie ma żadnego pomysłu. Jednak Greg wyciągnął w jego kierunku rekę z upieczonym zającem. W oku Mavericka natychmiast pojawił się błysk.
- Taaaaaaak. To powinno wystarczyc. - podszedł do drzewa, włożył tegoż zająca w jakąs dziuple w jego pniu, zapukał trzy razy, i powoli się wycofał. Po chwili ich uszu, doszedł bardzo wysoki dźwięk, i zauważyli, że jedno z tych stworzeń leci w ich kierunku. Jednak zatrzymało się u podstawy drzewa, wsadziło dziub do dziupli z zającem, i połknęło go jednym ruchem. Gdyby Gregor nie wiedział, że nie są groźne, uciekałby ile sił w nogach. Jego dziub był bardzo długi, i w dodatku ostro zakończony. Krwistoczerwone ślepia, i pazury, które wyglądały jakby były jadowite. A do tego czarne, postrzępione pióra, jak u upadłego anioła.
Po chwili znów wydobył z siebie ten przenikliwy dźwięk, Greg zatkał odruchowo uszy, jednak Maverick stał, jakgdyby nigdy nic. Po chwili do pierwszego ptaszyska dołączyło drugie, prawie identyczne, jednak troche mniejsze, zapewne przez to, że miało krótsze łapy. Po chwili oba położyły się na ziemi, i wyglądały jakby na coś czekały.
- Właź szybko na tego mniejszego! - krzyknął pospiesznie Maverick, i wskoczył na większe ptaszysko. Te jednak dalej leżało bez ruchu. Greg powoli podszedł do swojego, i zaczął go oglądac ze wszystkich stron.
- No wskakuj zanim się rozmyślą! - Greg natychmiast usiadł na grzbiecie ptaka, a Cathiego położył przed sobą, u podstawy szyi istoty. Ten natychmiast wbił pazury w jego skóre, i skulił się w miejscu.
- Wysadzcie nas za skrajem lasu! - krzyknął Mave, i mocno oplótł rękami szyje sępa. - Trzymaj się mocno Greg! - ten położył się na ptaku, ścisnął go rękami, i z całej siły zacisnął powieki.Ptaki powoli wstały, otrzepały się lekko i wyciągnęły skrzydła. Zaczęły lekko nimi machac, a potem coraz mocniej, rozpędzając się do lotu, wreszcie odbiły się od ziemi, i zaczęły szybowac w powietrzu. Greg czuł bardzo mocny prąd powietrza, który całkowicie po chwili ustał. Jednak ciągle kurczowo trzymał się ptaka.
- Greg! - usłyszał głos Mavericka, jednak był zbyt przestraszony, by spojrzec.
- Greg! No popatrz na mnie! - zawołał głośniej. Gregor otworzył oczy, i powoli podniósł głowę. Pod nimi rozciągała się piękna panorama lasu, i niedalekich okolic. Dopiero teraz zauważył, jak ten las był wielki. Większy niż kiedykolwiek sobie wyobrażał. Potem obrócił głowę przed siebie, i zauważył, że Mave leży całkowicie rozluźniony na swoim środku transportu, i nawet się go nie trzyma.
- Nie musisz się trzymac! Z nich nie da się spasc, chyba, że tego naprawde chcesz! - zawołał wesoło. Greg, mimo najusilniejszych próźb swojego zdrowego rozsądku, puścił się ptaka i wygodnie na nim usiadł. Maverick miał racje, nie czuł żadnego podmuchu wiatru, ani pędu wywoływanego przez lot. Rozsiadł się więc ostentacyjnie, i podziwiał piekne widoki.
Kiedy zaczeli już dolatywac do skraju lasu, poczuli, że ptaki mocno zwolniły, a mimo to, odczuli silne turbulencje, więc znowu musieli kurczowo się ich trzymac. Kiedy dolatywali do progu lasu, oboje wstrzymali oddechy w oczekiwaniu na ciąg dalszy. Ptaki zaczęły podchodzic do lądowania. Kiedy mijali granice, ich ptaki, nagle, w jednym momeńcie, zamieniły się w obłok z piór, z miłym "PUFF". Oboje cholernie się wystraszyli i zdziwili, więc nie mieli czasu, by zareagowac. Pióra rozwiały się na wietrze, a oni spadali w dół. Jednak byli już poza granicami lasu. Greg chwycił Cathiego, który leciał, obok, objął go rękami, i obrócił sie tak, by spadac plecami w stronę ziemi. Maverick tymczasem, kierował się na jakieś drzewo, zapewne dlatego, że jego umiejętności pozwalały na złapanie się jakiejś gałęzi, lub chociaż zamortyzowanie upadku. Mave zaczął dolatywac do drzewa, i Greg zobaczył już tylko, że znika w gąszczu liści tego drzewa. Była to ostatnia rzecz jaką pamietał, potem poczuł tylko potężne uderzenie i stracił przytomnośc...



Rozdział 3 - Akolita

Greg obudził się w jakimś całkowicie nieznanym mu pomieszczniu. Ściany były kremowe, a atmosfera jakaś, taka bardzo spokojna. Nagle do jego uszu doszedł krzyk:
- Obudził się! - był to głos Mavericka. A więc nic mu nie było.
- Cicho, może jeszcze nie czuc się zbyt dobrze. - był to obcy dla niego głos.
Nagle, jakby przez mgłę, zobaczył przed sobą kontury jakiegoś człowieka. Prawdopodobnie Mavericka. Zaraz obok niej pojawiła się troche większa sylwetka. Ten ktoś zamknął mu powieki i powiedział:
- Nie otwieraj teraz oczu. - i potem zaczęła majaczyc jakieś dziwne zwroty w dziwnym języku, a kiedy skończyła, Greg poczuł się jak nowo narodzony, i do jego ciała napłynęła wielka fala sił życiowych. Całkowicie odzyskał wzrok, i teraz mógł dokładniej opisac nieznaną mu osobę.
Był to mężczyzna w średnim wieku, całkowicie łysy, a jego czaszka niesamowicie się błyszczała. Ubrany był w zielone szaty, z wyszytym białym krzyżem na klatce piersiowej.
- Jestem Bern. Tutejszy akolita. Byłeś bliski śmierci, ale uratowałem cię. Z opisów twojego kolegi wywnioskowałem, że wiele przeszliście, więc idzcie do osobnego pokoju i odpocznijcie sobie, porozmawiajcie. - Akolita zaprowadził ich do jakiegoś pokoju z dwoma łóżkami. I lekko przymknął drzwi, a sam odszedł w bliżej nieokreślonym kierunku.
- Co się tak wogóle stało? - zapytał Greg, którego zaczynała już bolec głowa.
- Ekhm, no, pewnie jeszcze spadanie pamiętasz. Więc, udało mi sie złagodzic mój upadek, dzięki giętkim gałęziom drzewa. Tylko troche sie poobdzierałem. Kiedy już zszedłem na ziemie, zacząłem cie szukac. No i potem cie znalazłem, i zaniosłem do najbliższego miasta. Tu znalazłem tego Akolite, on powiedział, ze cie uzdrowi. Wiec poszedłem odwiedzic moich rodziców. Jednak oni juz tam nie mieszkaja. Jakis elf mi powiedzial, że wyjechali 3 lata temu, jednak nie wiedział gdzie. No więc wróciłem tu, a ten Bern powiedział, ze nic ci nie bedzie, tylko musisz odpoczac. Wiec spales caly dzien, no i teraz sie obudziłeś.
- Ech... niewiele rozumiem. Ale, jeszcze chyba tylko jednego nie powiedziałeś. Co z Cathim? - zapytał Greg.
- Ekhem, no... - Maverick spuścił głowę - ten, no...
- NIE ŻYJE??? - krzyknął w rozpaczy Gregor
- E, nie, nie. Kiedy spadliscie, uciekł w nieznanym mi kierunku... - Mave postanowił nie mówic Gregoricowi prawdy.
- Ech, no, dobrze, może kiedyś się odnajdzie - Greg rozłożył się na łóżku. I w tej samej chwili, w jego głowie znów pojawił się głos tego demona:
- UCIEKAJCIE!!!
Greg poderwał się na równe nogi jak oparzony.
- Co się stało? - zapytał Maverick, który również wstał.
- Cisza! - szepnął Greg, i podszedł na palcach do drzwi, wyciągając przy tym powoli miecz z pochwy. Maverick usiadł spowrotem na łóżku, nie odzywając się przy tym ani słowem. Gregor uchylił lekko drzwi, i zajrzał przez szparę. Zobaczył, że Akolita przygotowuje jakieś parujące mikstury, którymi poźniej napełnia dwie strzykawki. Greg w tym czasie otwiera drzwi do końca, które zamknęły się po cichu zaraz za nim. i zaczyna się skradac w kierunku mężczyzny, kiedy stoi już za nim i przygotowuje sie do zadania ciosu, Bern odwraca się:
- Co tu się.... - jednak głos uwiązł mu w gardle z bliżej nieznanych przyczyn. Może dlatego, że miecz Grega przeszył go na wylot, w miejscu w którym znajduje sie serce? Hymmm, możliwe.
Gregor wyjął miecz z ciała, a te osunęło sie na ziemie, zostawiając na drewnianej szafce czerwoną smugę krwi. Chwilę potem, gdy Greg chował miecz spowrotem, zza drzwi wyszedł Maverick. Greg pomyślał, że to następny kłopot, jednak tak nie było.
- Eeeee... - zająknął sie Greg, który nie wiedział co powiedziec, gdymy powiedział mu prawde o demonach które go nawiedzają, pewnie uznałby to za wierutną bzdurę.
- Nie musisz się tłumaczyc. Wiele już widziałem śmierci w swoim życiu. A pozatym, nie zabiłbys, gdybyś nie miał ważnego powodu. Więc nie musisz się przedemną usprawiedliwiac. - Maveric uśmiechnał się, i zdjął z jakiejś półki skórzany plecak, który, jak zapewne myślał, przyda się niezmiernie. Otworzył go, i wpakował do niego wszystkie nazwane buteleczki, które znalazł w pomieszczeniu. Takie mikstury zawsze się przydają.
- Dobra Mave. Chodźmy więc załatwic dla Ciebie jakąś pożądną broń...
______________________________________________________________________

Liczę na oceny. Jeżeli wogóle ktokolwiek zdoła to przeczytac...


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Voozie dnia Nie 15:40, 18 Mar 2007, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Bananowa Premier




Dołączył: 18 Mar 2007
Posty: 37
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/6
Skąd: Bananowe Królestwo ^^

PostWysłany: Nie 15:24, 18 Mar 2007    Temat postu:

Hmm... Gdzieś to juz czytałam xD Być może na Waszym blogu? ;P z mojej strony to wiesz, ze lubię Twoje teksty. I tyle Smile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Bananowa Premier




Dołączył: 18 Mar 2007
Posty: 37
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/6
Skąd: Bananowe Królestwo ^^

PostWysłany: Nie 15:25, 18 Mar 2007    Temat postu:

Hm, ten koment był do Dony, bo jak go pisałam, to jeszcze nie bylo tektu Voozie'ego ^^"

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kasiatarzynka
Administrator



Dołączył: 17 Mar 2007
Posty: 89
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/6
Skąd: Charev City

PostWysłany: Nie 16:34, 18 Mar 2007    Temat postu:

Voozie, bardzo dobre. Świetnie rozpracowana akcja utworu. Ma klimat.
abarai-senpai, podoba mi się stylistyka, nawet bardzo. Smile


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Voozie
Moderator



Dołączył: 17 Mar 2007
Posty: 61
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/6

PostWysłany: Nie 21:50, 18 Mar 2007    Temat postu:

Zachęciłaś mnie do napisania dalszej części. A jak ktoś chce poczytac coś w klimatach przyszłości, proszę walic do mnie jak w dym. ^^

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ojciec Dyktator




Dołączył: 26 Mar 2007
Posty: 19
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/6

PostWysłany: Pon 20:26, 26 Mar 2007    Temat postu:

No to zacnzijmy:
Za wydmami , za oazami i 7 fatamorganami mieszkały pingwiny. Toczyły one walke z wiewiorkami australijskimi. Pewnego dnia Wielki Kieł (przywodca pingwinów) zabil ostatnia wiewiórke i to ten tego wygrały pingwiny. KONEC Very HappyVery HappyVery Happy


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Voozie
Moderator



Dołączył: 17 Mar 2007
Posty: 61
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/6

PostWysłany: Pon 20:57, 26 Mar 2007    Temat postu:

Częśc dalsza o Gregoricu:

Rozdział 4 - U kowala

Maverick i Gregor szli spokojnie przez bardzo zatłoczone uliczki, co chwilę ich uszu dochodził krzyk w stylu: "Ziarno, kupujcie ziarno!" albo "Najtańsze garnki na planecie!". Nie zwracali na nie uwagi, byli zbyt podekscytowani, a Mave był zajęty czym innym. Każdy z przechodniów, który go mijał, tracił coś z kieszeni. Najczęściej portfel, i nie dowiadywał się o tym, do czasu aż przychodziło mu płacic za jakiś towar. Greg tymczasem podziwiał misternie zdobione wyroby tutejszych garncarek, i od czasu do czasu kopał jakiegoś gościa między nogi, jeśli ten nie chciał go przepuścic, lub poruszał się zbyt wolno. Tak mijała im droga, aż Greg nie zauważył szyldu z napisem "Kuźnia". Ruszyli więc w tamtą stronę, i kiedy Mave nacisnął klamkę, drzwi nie ustąpiły. Spróbował jeszcze raz, ale próba też nic nie dała. Zapukał więc trzy razy i obaj odsuneli się na odległośc kroku od drzwi. Po chwili ich uszu dobiegły powolne uderzenia, jakby trzymetrowy goryl szedł po drewnianej podłodze. Kroki te ucichły pod drzwiami, a te otwarły się powoli, ukazując zaparowane wnętrze. Zobaczyli także bardzo dużego pana, obficie zarośniętego, w podartym ubraniu roboczym. W lewej ręce trzymał rozgrzane do czerwoności szczypce, a prawą trzymał zaciśniętą w pięśc.
- Czego? - rozległ się basowy głos z nutką chęci mordu - Mam robotę dzieciaki!
Pierwszy zdołał odezwac się Greg:
- A my jesteśmy tu w interesach. Tata przysłał mnie do pana bo oręż. - zełgał bez zająknięcia.
- Ha! I myślicie, że dam się nabrac? - zagrzmiał kowal i trzasnął drzwiami. Przez chwilę wydawało się, że połamią się, lub wylecą z zawiasów, jednak tak się nie stało. Musiały byc solidnie wykonane.
Greg wyciągnął miecz i już chciał rozwalic nim drzwi, jednak Mave stanowczo chwycił go za ramię i skinął głową, wskazując na uliczkę prowadzącą na tyły tego budynku. Krasnolud schował więc miecz i udał się wraz z kompanem wgłąb tej uliczki. Ta była ciemna, a odór stęchlizny i alkoholu unosił się wszędzie dookoła. Pod ścianą leżało kilku obdartusów, jednak nie było można powiedziec, czy śpią, czy może już nie żyją. Nasi bohaterowie zaś, nie zwrócili na nich najmniejszej uwagi, a tę przykuło małe okienko na wysokości dwuch i pół metra, nie było w nim nawet szyby. Od razu w głowach ich obu zaświtał jeden pomysł, jednak Mave nie chciał się z tym zdradzac.
- No i co robimy? Masz jakieś pomysły? - zapytał
- Jak to co! Wchodzimy przez okno! - odparł Greg i stanął pod oknem, by podsadzic Mave'a. Ten zaś, podbiegł do muru, odbił się od niego nogą i chwycił krawędzi okna. Podciągnął się i wgramolił do środka po cichutku. Teraz opiszę te pięc minut z ich życia, z obu perspektyw:
Greg: Najnudniejsze pięc minut w jego życiu.
Mave: Na palcach spadł po drugiej stronie okna i rozejrzał się. Po drugiej stronie kuźni, kowal właśnie studził rozgrzany do czerwoności miecz, przy akompaniamencie kłębów pary. Stał do Mave'a bokiem. Wyciągnął miecz z wody i z lubością przyjrzał się mu ze wszystkich możliwych stron. Odwrócił się w stronę chłopaka, a ten szybko rzucił się pod ustawiony nieopodal stolik. Przy takiej ilości pary na metr kwadratowy, kowal nie był w stanie nic zobaczyc. Poszedł po nowy kawałek stali i znów zaczął go od początku wyrabiac. Mave zaś skorzystał z okazji, wyskoczył spod stołu i zgarnął leżący na nim sztylet. Nie był duży, ani zbyt piękny, ale za to nieziemsko ostry. Zakradł się za plecy kowala, chwycił go za włosy i pociągnął w dół, by łatwiej mu było dosięgnąc ostrzem do krtani. Kowal zaś nie poddał się sile chłopca, tylko z ogromną wściekłością zamachnął się pięścią do tyłu. Trafił Mave'a dokładnie w żebra. Ten wylądował na pobliskim stoliku, który złamał się przy jego upadku. Gdy otworzył oczy, kowal już kierował się ku niemu z furią w oczach. Stanął nad nim i splótł dłonie razem, uniósł je nad głowę i zamachnął się w dół tak, jakby uderzał młotem. Mave wybałuszył oczy ze strachu i z nieziemską szybkością, jaką zapewne dała mu adrenalina, która teraz pulsowała w jego żyłach, przeturlał się na bok. Dłonie kowala uderzyły w stół, który był połamany na pół, ale teraz rozpadł się na dziesiątki kawałków. Odwrócił się w stronę naszego bohatera, który właśnie celował sztyletem w jego głowę. Kowal zaśmiał się się głucho i znów skierował w stronę chłopca. Ten zaś wysunął język, zamknął jedno oko i rzucił sztyletem w głowę przeciwnika. Leciał idealnie, jednak kowal próbował się uchylic i ostrze wbiło mu się w szyję. Zaryczał z wściekłością i zatoczył się do tyłu, wyjął sztylet z szyi i odrzucił na bok, krew sączyła się strumieniem, jednak nie zwracał na to większej uwagi. Mave w tym czasie, korzystając z chwili nieuwagi, pobiegł w stronę kowadła, gdzie kowal zostawił ostatnio zrobiony miecz. Wziął go do ręki i obejrzał. Był ładny, ale niezbyt dobrze naostrzony. Poczuł oddech kowala na karku, więc zamachnął się mieczem w tył tak samo, jak on wcześniej pięścią na niego. Ostrze zagłębiło się do połowy w ciało kowala, na wysokości żeber. Ten spojrzał w dół, skrzywił się, upadł na kolana, wyszeptał jeszcze tylko: "Skurwysyn" i padł martwy. Mave mógł odsapnąc, więc przeszukał cały warsztat. Najmniejsze nożyki i sztylety pochował sobie w różnych miejscach. W bucie, w rękawie, w skarpecie, w specjalnym schowku w spodniach, za paskiem i w innych miejscach. Kto wie, kiedy przyda się as wyciągnięty z rękawa... albo sześc asów. Kiedy był już dobrze przygotowany, z niejakim bólem w żebrach doszedł do okna,wychylił się z niego i zagwizdał. Greg wyłonił się zza rogu budynku i nonszalancko podszedł do okna.
- Coś ty tam tak długo robił? - zagadnął, po czym rozejrzał się, czy nikt ich nie obserwuje i podał towarzyszowi rękę.
- Zaraz zobaczysz... - odpowiedział z trudem, wciągając go do środka.
Kiedy Greg stanął po drugiej stronie okna, nie chciał wierzyc własnym oczom. Szczątki stołu, ścierwo kowala, wszędzie walająca się broń i inne graty. A Mave stoi sobie obok jakgdyby nigdy nic.
- Maverick, jak ty to zrobiłeś? - zapytał zaszokowany.
- Łut szczęścia. - odpowiedział pytający, siląc się na spokojny ton. Nie chciał mówic towarzyszowi prawdy.
- No więc, jaką broń weźniesz? - Greg oglądał wszystkie topory, miecze i obuchy.
- Biorę to! - Mave wziął topór oprawiony w skórę niedźwiedzia, zważył go w dłoni, sprawdził czy ostro, po czym przypiął do pasa u boku i wyszedł wraz z Gregiem z warsztatu, w którym już zaczynało śmierdziec krwią kowala...
_____________________________________________________________

A teraz te w klimatach przyszłości:(Vengeance)

Voozie - imię, które zobowiązuje do czegoś. Czegoś poważnego. I tak też było, nigdy nie był zwykłym dzieckiem, w wieku 8 lat nauczył się używac repulsatora, broni, która wypluwała z siebie kulę skondensowanej energii, fala uderzeniowa zabijała wszystko co znajdowało się w odległości do 18 metrów, przy około 25 metrach, jeśli miałeś szczęście, traciłeś tylko kończyny. No chyba, że byłeś w specjalnym ciężkim pancerzu bojowym, zdarzało się, że wytrzymywał on strzał bezpośredni. Mave potrafił opisac w szczegółach każdą broń jaką wziął do ręki. Rodzicie jego zauważyli, że ma do tego wszystkiego smykałkę, kiedy w wieku 5 lat dali ju do rąk replikę karabinu szturmowego. On zważył go w rękach, wycelował w wyimaginowanego przeciwnika, i rzucił broń na ziemię.
- Przecież to podróba! - powiedział rodzicom, i uśmiechnął się chytrze.
Rodzicę zdziwili się słysząc coś takiego, i wysłali go na specjalne szkolenie dla najemników, z początku nie chcieli go tam przyjąc, bo nie zaliczał sie nawet do najniższego przedziału wiekowego. Jednak jego ojciec wynegocjował, żeby chociaż sprawdzili jego możliwości. Po tym co generałowie i szkoleniowcy zobaczyli, dali mu specjalny nadzór w postaci ciężko opancerzonego opiekuna. Mave nazywał go swoim "Aniołem Stróżem". Nie raz odniósł ciężkie rany w obronie Mave'a. W wieku piętnastu lat, miał już za sobą kilka akcji zwiadowczych, i jedną desantową, przewodził w niej grupie dwa, trzy razy starszych od niego żołnierzy. Nie miał obaw przed śmiercią, i nie miał litości dla przeciwników.
"Zabij, lub daj się zabic" - jego motto. W wieku 20 lat został ciężo raniony, był w średnim pancerzu bojowym, kiedy w odległości od niego, człowiek z jego oddziału został bezpośrednio trafiony. Chociaż zostało jeszcze 10 dobrze wyszkolonych ludzi, ich morale tak spadło, że od razu wezwali wsparcie. Dowództwo słysząc złe wiadomości, wysłało dwa helikoptery specjalnych oddziałów ratunkowych. Bez Mavericka grupa nie dała rady wykonac powierzonego im zadania. Dali się wykryc, środki masowego przekazu Interrony, zawiadomiły, że Unia Europejska wykonała frontalny atak na nich. W tym czasie broń jądrowa i atomowa już nie istniały, Unii Europejskiej udało się zlikwidowac wszystkie silosy. Zabudowała ona całe swoje terytorium, zlikwidowała wszystkie państwa członkowskie i w 2120 roku stworzyła z nich jedno, ogromne, zwane Unią Europejską. Kilka lat później, Chiny i Japonia zostały całowicie wyludnione, przez Interronę, która jeszcze wtedy była małą organizacją terrorystyczną i nie stanowiła większego zagrożenia. Jednak zdołała stworzyc ona na terenie dawnych Chin i Japonii państwo, nazwane po prostu interroną. Na początku nikomu nie przeszkadzali, chociaż nikt ich nie lubił, i z nimi nie handlował, ich ludzie zaczeli się szkolic w walce w trudnych warunkach, chociaż ich wyposażenie było podobne do tego w XXI wieku, tylko trochę zmodernizowane, nie mieli oni pieniędzy i ludzi, by tworzyc nowe technologie unicestwiania ludzi. Ledwo mieli za co zyc, a władze nie potrafily zapanowac nad zbandyconą ludzkością. Reszta świata, gdy zaczela sie konczyc ropa naftowa, zaczeła ginąc przez częste ataki Interrony i Unii.
Tworzyły się pustkowia, a ludzie którzy zdołali przezyc, grupowaly się w czasami nawet całe kolonie bandytów. Jednak całkiem nieszkodliwych. Większosc z nich gineła z głodu w czasie dwóch, trzech miesięcy. A niektórzy dołączali do Interrony, Unia nie przyjmowała do siebie nikogo z zewnątrz, chyba, że była to rodzina kogoś, kto jest pełnowprawym członkiem jej społeczności. Tak jak Maverick, podczas tego całego zamieszania stracił brata, który wyjechał w poszukiwaniu pracy i lepszego życia, a wtedy się to wszystko zaczęło i słuch po nim zaginął, Mave ciągle ma nadzieję, że go odnajdzie podczas jednej z misji, chociaż kto wie, jak teraz wygląda, nawet jeśli żyje...




Dookoła ciągle było czuc przelatujące kule, nie było ich słychac. Kilkukrotnie przekraczały prędkośc dźwięku. W najmniej oczekiwanych momentach, gdzieś w pobliżu rolegał się wybuch energii repulsujnej. A On, siedział sam w ruinie jakiegoś domu, z krwią przyjaciela na rękach, jak mógł dopuścic, że wyszedł zza osłony sam? Chciał mnie ratowac, rozumiem, ale przecież poradziłbym sobie... Voozie usłyszał głośny wybuch i wyjrzał przez dziurę w ścianie,
mały, opancerzony wrogi pojazd zwiadowczy już sie zbliżał, jego oddział, i tak już wyczerpany, był flankowany z dwóch stron. Przecież nie będzie tu siedział bezczynnie i patrzył jak giną, ale repuslator posiadał tylko tyle energii, by wystrzelic dwa razy.
Do ich magazynu zostało jakieś 300 metrów, gdyby tylko się tam dostał, mógłby zabrac jakąś broń, lub naładowac repulsator, i zabiłby skurwysynów.
Jednak nie miał pomysłu jak to zrobic, jego program informujący właśnie powiadomił go głosowo, że w pojeździe wroga znajduje się kierowca, i strzelec z karabinkiem szturmowy na amunicję małokalibrową. Ale nawet taka, jeśli by dobrze trafiła, mogła przebic mu pancerz. W jeden grupie która flankowała jego oddział było 5 osób, snajper, trzech strzelców, grenadier i medyk, w drugiej były już tylko cztery osoby, Vooz sam zabił tego szczerzącego się medyka. Teraz żałuje, że zmarnował strzał w taki sposób. Wziął głęboki oddech zapominając o tym wszystkim, wstał, podszedł do okna i wyskoczył z niego. Było to pierwsze piętro, jednak pancerz bez trudu zamortyzował upadek z tej wysokości. Jednak to co zobaczył, zszokowało go do tego stopnia, że nie mógł się poruszyc. Jego helikopter ratunkowy właśnie zabierał ludzi z jego oddziału, a pilot uśmiechnął się do niego szyderczo i odleciał. To dlatego kazali mu się schowac w tym budynku. Z szoku wyrwał go pocisk który trafił go w pancerz, nie uszkodził go, jednak dookoła już zbierali się wrogowie. Wycelował w helikopter, nacisnął spust, a energia zaczęła się zbierac w miotaczu. Pomyślał, że jeżeli zniszczy teraz helikopter, zostanie mu jeden strzał i nie będzie miał szans na przeżycie. Obrócił broń w stronę grupy bandytów, która już zaczęła do niego strzelac, energia wyrwała się z repulsatora i z nieprawdopodobną prędkością poszybowała w ich stronę. Gdyby nie miał pancerza, odrzut prawdopodobnie urwał by mu rękę, a tak odczuł tylko lekkie odrzucenie. Jeden ze strzelców próbował odskoczyc od wybuchu, jednak Maverick nic nie widział, blask światła oślepił go na moment. Nawet z tej odległości poczuł wstrząs. Gdy odzyskał zdolnośc widzenia, w miejscu w którym stała ta grupa, było tylko wgłębienie, z którego lekko się dymiło. Usmiechnął się troche nerwowo, i myślał bardziej, kto jest bardziej skurwielowaty. Zdrajcy, czy może ci, którzy od zawsze chcą cię zabic? Nie miał jednak czasu na dywagacje, pojazd zbliżał się do niego, a spod kół sypał mu się suchy piasek. Z prawej strony powoli próbowała go podejśc wyżej już wspomniana czteroosobowa ekipa. I w tym momencie usłyszał w nadajniku znany mu głos, ten sam, który zawsze powiadamiał go o celach misji.
- Sorry Voozie, takie czasy, ginie ktoś, by życ mógł kto inny. Wiesz, pociesz się, dostaliśmy za twoje życie naprawde okrągłą sumkę, chociaż... po co ja to gadam? Pewnie i tak już nie żyjesz... - rozległ się gromki śmiech, który doprowadzał Mavericka do szału.
- Baza Zero, zgłasza się Scorpion - bo taki był kryptonim Vooziego - Melduję, że dowództwo dopuściło się zdrady, i zgłaszam chec, natychmiastowego ich wyeliminowannia. Już wkrótce.. Bez odbioru... - wyjął nadajnik z prawego ucha i rzucił nim o ziemię. Ogarnęła go niewyobrażalna chęc zemsty, jednak zdołał sie uspojkoic i pomyślec o sytuacji w jakiej się znalazł. Wiedział, że jeśli zniszczy pojazd, oddział go zabije , a jeśli zabije ten oddział, pojazd rozniesie go w pył. Nie widział sytuacji wyjścia, więc odwrócił się i spowrotem wskoczył do budynku, w ściany wbijały się pociski, a niektóre nawet ją przebijały.
I nagle doznał olśnienia. Pobiegł schodami na samą górę budynku, było to piąte piętro, więc, dośc wysoko. Podłączył swój repulsator do przedramienia, i przepompował energię do swojego pancerza bojowego. Według jego pobieżnych obliczeń, energii na lot, z tej wysokości starczyłoby mu na jakieś 200 metrów. Więc sto musiałby przebyc na własnych nogach. Nie wiedział, czy po upadku będzie w stanie. Jednak lepiej spróbowac, niż czekac tu na pewną śmierc. Wyrzucił rozładowaną już broń i podszedł do krawędzi dachu. Spojrzał w dół, a tam zobaczył tylko pojazd, który czekał przed budynkiem, ale nie zauważył grupy bandytów. Zapewne są już w budynku i idą po niego... Skoczył...
Uruchomił Jet Packa, pozwalał on tylko na krótkie loty i wysokie skoki, nie można było nim sobie latac do woli. A co dopiero przy minimalnej ilości energii. Wzbił się lekko w górę, i poleciał do przodu, urządzenie lekko się dusiło, musiało troszkę przytkac się piaskiem.
Czuł zagięcia przestrzeni dookoła siebie powodowane przez pociski na tej wysokości.
Wolał nie patrzec w dół. Przy 150 metrach plecak bardzo zaczął się dusic i charczec. Mave napiął wszystkie mięśnie w oczekiwaniu na bolesny upadek. Obniżył wysokośc lotu do około 3-ciego piętra i Jet Pack zgasł, a Vooz zaczął spadac, kontakt z ziemią nieuchronnie się zbliżał, a on starał sie tak obrócic, by udzerzyc o ziemie nogami, które były najwytrzymalszą częścią całego wyposażenia. Tak też się stało, jednak po tak długim locie, opancerzenie niewiele mogło pomóc, upadł na ziemię z nieziemskim bólem, ale chyba nic sobie nie złamał, a nawet jeśli, dowie się dopiero jak zdejmie pancerz, jeżeli zdejmie...
Powoli wstał z ziemi, wypluwając piasek z ust. Przeciągnął się potężnie, zrobił ktok naprzód. Każdy ruch sprawiał mu ból, jednak jako członek sił specjalnych, był już do tego przyzwyczajony. Ileż to razy został postrzelony, nawet na szkoleniu. Starał się iśc jak najszybciej, bo skafander nie miał energii na bieg. Jakoś nie miał humoru by teraz ginąc, chociaż na to się właśnie zapowiadało, więc sprężył się w sobie, do magazynu było już niedaleko. Odwrócił się, by miec lepsze rozeznanie w sytuacji. Pojazd był jakieś 100 metrów za nim, a oddział ciągle stał na dachu. 50 metrów piechotą, czy 100 metrów pojazdem? Zmuszał wszystkie swoje mięście do tytanicznego wysiłku. I pojazd i magazyn były coraz bliżej.
Dotknął już klamki, i na plecach poczuł kilka niezbyt silnych strzałów. Nic mu nie zrobiły, ale to oznaczało, że pojazd jest coraz bliżej niego. Nacisnał klamkę i o dziwo, drzwi były otwarte! Wszedł jak najszybciej umiał, i zamknął je za sobą, na których co chwilę było słychac odgłos trafienia kulą. Nie mogły ich przebic, bo były opancerzone. Zobaczył w środku cały tabun skrzyń z różnymi napisami, i kilka szczurów. Potraktował z kopa pierwszą z nich, a ta rozleciała się bez najmniejszego trudu. Wyleciało z niej kilka zwykłych broni podręcznych, AK-47 i jakieś karabiny z XXI wieku, których Voozie nie potrafił dokładniej rozpoznac. Wziął i przymierzył do barku jeden z nich - pasował idealnie. Przeskoczył przez skrzynie, kucnał sobie i ustawił karabin wycelowany w drzwi. Czekał chwilę, i zdziwił się, że tak długo nie atakują, może szykują jakąś pułapkę? W tej samej chwili przez okno za nim wskoczył jeden z tych bandytów. Odwrócił się zdziwony, przeturlał się po skrzyni na drugą stronę i rozpoczął ostrzeliwanie gnoja. Ten krył się tylko za skrzyniami, i nie wychylał głowy zza bezpiecznego schronienia. Po chwili zauważył, że przez okno wleciał granat, który odbił się od ściany i poturlał w jego strone, najwyraźniej jego wspólnicy myśleli, że już zginął. Mave rzucił się na ziemię, i rozległ się huk.
- Jednego mniej. - pomyślał, zgarnął karabinek z ziemi i wstał, celując to w okno, to w drzwi. Przez chwilę nic się nie działo, więc wziął sobie jakiegoś Colta, czy inne gówno i postanowił wyjśc na zewnątrz. Wyskoczył przez okno, i zauważył, że stoi tam tylko pusty pojazd, a kierowcy nie ma. Uciekł? Nieważne, postanowił odczepic karabin od pojazdu i używac go przeciw tym bandytom. Wszedł na pakę pojazdu, i potraktował kopem podstawę broni, ta złamała się, i została sama częśc główna. Zaczepił sobie jej kolbę do barku, by precyzyjniej celowac, i zeskoczył z pojazdu. Nadal nikogo nie widział, więc postanowił wrócic do środka. Podszedł do okna i powoli się na nie wspiął bo broń troszke mu przeszkadzała. Widok, który ujrzał lekko go zdziwił, bo ciała tej ostatniej gupy bandytów leżały w środku, a każde miało idealną ranę postrzałową na środku czoła. Coś tu było nie tak, ale jeszcze nie wiedział co.
Nagle poczuł silny strzał w plecy, który powalił go na ziemię, odwrócił się wiec, leżąc...
- Hej, to Voozie, on żyje! - zobaczył przed sobą swój oddział, który jeszcze przed chwilą zostawił go tu na pewną śmierc. Wziął karabin spowrotem do ręki i wycelował w pierwszego z nich. Nie zdążył jednak nic zrobic, bo wykopali mu go.
- Ej! Spokojnie! Najpierw posłuchaj po co tu jesteśmy, a potem strzelaj. - powiedział Dearill - Słuchaj! Nic o tym nie wiedzieliśmy! Gdy dowództwo powiedziało nam o tym, zastrzeliliśmy pilota helikoptera i wróciliśmy po Ciebie. Chcieliśmy nadac wiadomośc przez nadajniki, jednak nie odpowiadałeś, myśleliśmy, że nie żyjesz. To jak będzie? Jesteś z nami? - wyciągnął do niego rękę w oczekiwaniu na odpowiedź.
- Dobra chłopaki, ale musicie wiedziec, że teraz moim priorytetem jest zemsta. - powiedział spokojnie, podał dłoń Dearill'owi i wstał.
- Nie martw się, naszym też... - powiedział Storm i mrugnął do niego porozumiewawczo.

Rodział 1 -

Pięc osób + Maverick w oddziale. Dearill - doskonały żołnierz, trafi każdą bronią w każdy cel, chociaż sztucer to dla niego czarna magia. Storm - można go uznac za infiltratora-zwiadowce. Nikt nie potrafi się tak przemykac w cieniu jak on.
Jimmie - najmłodszy w oddziale, jednak najbardziej się stara, ciężki żołnierz wsparcia. Uwielbia używac granatów. Cath - medyk. Oderwaną nogę potrafi przywrócic do ładu mając tylko ketchup i gumę do żucia. Bart - inżynier i kierowca, i saper. Tak, zna się na tym wszystkim na raz. Nudziło mu się całe życie. Cała ta ekipa próbowała przeżyc na pustkowiu, broniąc się przed atakami to UE, to Interrony. Szło im całkiem dobrze, ale nie mieli sprzymierzeńców w tej wojnie.

- Tu, i to nam wystarczy. - powiedział Bart wskazując palcem, na ciemną kropkę na mapie, w samym środku niczego.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kasiatarzynka
Administrator



Dołączył: 17 Mar 2007
Posty: 89
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/6
Skąd: Charev City

PostWysłany: Pon 19:16, 09 Kwi 2007    Temat postu:

Papieros "po"


Pokój był ciemny, ciepły i pachniał rozgrzanymi ciałami. Zapalili papierosa - ostatniego z paczki.
- Dobrze ci było - zapytała.
Zamiast odpowiedzieć przytulił ja i pocałował w czubek nosa. Przez chwile leżeli w milczeniu dzieląc się papierosem.
- Kochasz mnie? - zapytała w końcu dziecinnym głosem.
- Kocham.
- Ja ciebie tez.
Znów zapadła cisza. Wychylił się z lóżka. żeby zgasić papierosa w popielniczce stojącej na podłodze. Spojrzał na dziewczynę. Leżała wpatrzona w rozjaśnione światłami miasta nocne niebo za oknem.
- A gdybym umarła...?
- Płakałbym.
- A później?
- Popłakałbym jeszcze trochę.
- Głupek!
- O co Ci chodzi? Naprawdę bardzo bym płakał - powiedział z udawana naiwnością.
- Jejku, ale ja mówię poważnie.
- Ja tez.
- Idiota - dziewczyna zrobiła obrażoną minę i ostentacyjnie odwróciła się twarzą do ściany.
Uszczypnął...
- Zostaw w spokoju mój tyłek! - wykrzyknęła śmiejąc się. - Z tobą nigdy nie da się poważnie pogadać.
- Po co rozmawiać poważnie - świat to wesołe miejsce.
- Akurat...
- Ja ci to mówię.
- O! No to napewno tak jest - wydęła policzki.
- No dobrze - już jestem poważny.
- No wiec, co?
- Co?
- Co byś zrobił, gdybym umarła?
- Pozbierałbym się jakoś i w końcu znalazłbym sobie inna...
- Drań! - pisnęła udając wściekłość.
- Przecież właśnie to chciałaś usłyszeć. Ja bym powiedział: "żyłbym sam do końca", a ty byś powiedziała: "wołałabym, żebyś sobie kogoś znalazł". Bo ty byś przecież zrobiła to samo, prawda?
- Tak, tylko kiedy ty to mówisz, brzmi to jakoś tak wyrachowanie, cynicznie... A przecież chodzi o śmierć.
- No tak - zgodził się spokojnie.
- A ty nie boisz się śmierci?
- Nie.
- Wszyscy się boja śmierci. Nawet ci głęboko wierzący. Nawet samobójcy. Wszyscy. Ty napewno tez, tylko tak mówisz...
- Nie, ja naprawdę nie boje się śmierci. A ty dlaczego się boisz?
- Nie wygłupiaj się - szepnęła niepewnie.
- Teraz akurat jestem poważny - chciałaś porozmawiać poważnie, no to rozmawiajmy. Chciałbym się dowiedzieć, czemu boisz się śmierci.
- Musimy o tym...?
- Tak. Chciałbym się dowiedzieć, co tak cię przeraża w śmierci.
- No dobrze - westchnęła. - Dasz mi papierosa?
- Skończyły się. Poczekasz? Zobaczę może mam jeszcze w płaszczu...
- Nie... już - Usiadła krzyżując nogi. Oparła plecy o zimna ścianę. -No dobrze... W śmierci przeraża mnie jej nieuchronność. To, ze musze umrzeć.
- Wszyscy umierają. To zupełnie zwyczajna rzecz.
- Zaczęłam mówić, wiec mi nie przerywaj - skarciła go. - Najgorsze jest to, ze nie wiem co stanie się później. Najbardziej boje się tego, ze przestanę być. Ze nie będzie mnie, nie będę już odczuwać, myśleć. Można powiedzieć, ze wszystko pochłonie czerń, tylko, ze czerni tak naprawdę tez nie będzie... - zadygotała. - Jak możesz się nie bać śmierci?
- Jeżeli faktycznie rozpłynę się w nicości, to i tak będzie mi wszystko jedno. Nie ma wiec sensu się bać. Zwłaszcza jeżeli strach przed tym, co i tak nieuniknione miąłby wpłynąć na jakość mojego życia. Nie, nie można żyć w strachu - rozumiesz?
- Tak...
- A w najlepszym wypadku...
- Niebo? Raj?
- Bzdury. To nie dla mnie. W najlepszym wypadku przebudzę się zawieszony w ciemności. Bezcielesny w świecie bez wymiarów i energii. Umysł uwięziony w pustce.
- W najlepszym wypadku? - jęknęła. - Przecież to gorsze niż piekło.
- Wcale nie. Mógłbym myśleć. I wyobrażać sobie. Wybraziłbym sobie energie. Potem światło... Gwiazdy i planety. Na jednej z planet wyobraziłbym sobie życie. Rośliny, zwierzęta, ludzi. Ciebie. Wymyśliłbym sobie świat i ciało, w którym mógłbym żyć...
- Głupoty pleciesz - roześmiała się i przywarła do niego ustami.
- Udało się raz, uda się i drugi - szepnął do siebie. Ale ona już go nie słyszała, zajęta całowaniem jego szyi. Po chwili znów zaczęli się kochać.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
abarai-senpai
Administrator



Dołączył: 17 Mar 2007
Posty: 127
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/6
Skąd: Chorzów

PostWysłany: Pon 19:30, 09 Kwi 2007    Temat postu:

Hmm...Ukryte pragnienia Kasiu ? :]
Jak dl amnie mało scen opisowych. Dużo dialogów. Ale to dobrze. Jak dla mnie może być.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kasiatarzynka
Administrator



Dołączył: 17 Mar 2007
Posty: 89
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/6
Skąd: Charev City

PostWysłany: Pon 19:35, 09 Kwi 2007    Temat postu:

Po co tu sceny opisowe ? Sam seks jest tylko tłem dla rozważań. Na czymś to przedstawić trzeba.
A czy ukryte... hy hy... Może tak, może nie... nie potwierdzę, nie zaprzeczę. Prawda taka, że żaden papieros nie mógłby wchodzić w rachubę, bo żadne z nas (już) nie pali Wink Ale koniec OT i zwierzeń rodem z łam stron BRAVO Wink


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Coralie




Dołączył: 10 Maj 2007
Posty: 16
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/6
Skąd: Chorzów

PostWysłany: Czw 13:08, 10 Maj 2007    Temat postu:

też bym wkleiła coś z moich minipowieści ale wszytko pisze w zeszytach.... nie chce mi się przepisywac.... ale wy dajecie czdu, no,no Smile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Klub Wesołego Farmera Strona Główna -> Our Art
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001 - 2005 phpBB Group
Theme ACID v. 2.0.20 par HEDONISM
Regulamin